Wśród wielkiej liczby wybitnych artystów, którzy przewinęli się przez mury naszej bez mała stuletniej kamienicy na Starej Ochocie w Warszawie, był Władysław Hasior, równie słynny co kontrowersyjny malarz, rzeźbiarz i scenograf. Wpadał do naszego domu raczej na krótko, w latach siedemdziesiątych, a może i później, gdy zdarzało mu się pojawić w Warszawie. Kroki swoje kierował zwykle do mieszkania i pracowni artystycznego klanu rodziny Grześkiewiczów (III klatka schodowa), a podobno zdarzało mu się tam zostawać na noc. Czasem odwiedzał mojego ojczyma, malarza Kazimierza Poczmańskiego (V klatka), lecz za każdym razem upewniał się, czy nie natknie się u niego na rzeźbiarza Aleksandra Żurakowskiego. Animozje między oboma artystami wynikały nie tyle z odmiennego pojmowania Sztuki i jej roli, co z diametralnie odmiennych postaw politycznych. Choleryczny i nieprzejednany charakter Żurakowskiego, starego wiarusa Marszałka, nie sprzyjał spokojnej konwersacji i kontaktom towarzyskim.